czwartek, 5 lipca 2012

Today, tomorrow...Sometimes...

Pogoda jest okrutna. Nie wiem już co ubierać. Wypijam hektolitry herbaty (nauczona pustynnym doświadczeniem wiem, że najlepiej gasi pragnienie) i wspominam sobie zagraniczne wycieczki. Niestety Turcja nie jest mi pisana w tym roku, więc pozostaje Park Południowy widziany przez okno, spacer z fantastycznym facetem i schłodzony, jabłkowy Sommersby.

Jedyny słuszny strój na wczorajsze popołudnie składał się z najbardziej przewiewnych i cienkich ubrań:
Bluzka z gorsetowym wiązaniem przez całe plecy z outletu o wdzięcznej nazwie WC
Asymetryczna spódnica przywieziona 7 lat temu z Paryża
Drewniane kolczyki trykwery z Eko Jarmarku
Łańcuszek w splocie królewskim udziergany przez mojego Mężczyznę.

Dziubek musiał być;)




















Twarz pozostawiłam naturalną:
Korektor
Puder+bronzer
Tusz do rzęs
Szminka o ton ciemniejszy niż usta
Jako jedyny kolorowy akcent- lakier do paznokci


 W torbie był jeszcze nieodłączny element, nie tylko o tej porze roku- wachlarz- duży, biały, haftowany, na drewnianym stelażu. 

3 komentarze:

  1. Czadowa bluzka!! Ale nazwa outletu mnie rozwaliła xD
    -Skąd masz bluzkę?
    -Z WC
    -o0

    A sam strój i dodatki bardzo mi się podobają :D!

    OdpowiedzUsuń
  2. Owszem, 27 czerwca się urodziła;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak:) Jak znajdę chwilkę czasu to coś wkleję;)

    OdpowiedzUsuń